W obsadzie jest błąd. Kuno Becker grał Mansura, a Jay Hernandez jego przyjaciela, którego
później zabił. Nie wiem dlaczego ktoś z nich obu zrobił Mansura - głównego bohatera. Może
dlatego że obaj zagrali żenująco, na co zostali w sumie skazani. Gdy widzimy ich grę wśród
Kazachów, za każdym razem zastanawiamy się, co za idiota wpadł na ten pomysł. To tak,
jakby umieścić tam np Borysa Szyca i kazać mu udawać Kazacha. Zepsuli w ten sposób
cały film - jak dla mnie hollywoodzka kpina z widza.
E tam, sama gra była do zniesienia, gorzej, że fabułka miejscami naiwna. Owszem, chwilami powiało klimatem Kurosawy, ale ogólnie "średniawo". Można obejrzeć, ale bez wiwatów. Oczywiście moim zdaniem.
To nie miał być klimat Kurosawy... -_-'. Zgadzam się z tym że meksykaniec grający Kazachskiego koczownika to kpina.. I że gra aktorska była do porzygu amerykańska. Nie licząc tego film był niezgorsza. Przyjemna romantyczna, wręcz bajkowa opowieść w klimatach koczowników. Lekko wchodziło, cieszyło oko widza - Me Gusta!
:) No, to się prawie zgadzamy. ;)
Jedynie nie do końca rozumiesz określenie "chwilami powiało", ale jakoś to przeżyję. :)
Ależ rozumiem, możliwe że kontekst źle odebrałam. To owszem na początku robi wrażenie że ten chwilowy "klimat Kurosawy" jest jedynym pozytywnym aspektem w tym filmie. Ale już nie wchodźmy w to :) bez sensu by było:) Jeśli znasz jakieś filmy warte polecenia właśnie w klimatach koczowniczych (nie mowie tu o chińskich czy japońskich) to nie pogardzę.